sobota, 27 października 2012

Sztuka rozmowy z samym sobą

 W końcu wracam do akcji z nowym materiałem, który porusza bardzo istotną kwestię na którą nie zwracamy nawet uwagi, nieświadomie przekształcamy coś pozytywnego w nudny obowiązek który psuje nam nastrój i dobry humor. Jedno słowo i taka siła.

Dzisiaj chciałbym zwrócić uwagę na bardzo ważny element codziennego życia który ma największy wpływ na nasze podejście do wielu spraw. To dzięki niemu możemy bez trudu zmotywować się do działania pozbywając się wszelkich przeciwności które wyrosły w naszej głowie niczym chwasty w ogródku i ciężko wziąć się za ich wyrywanie :) jednak aby to ładnie i czytelnie wyglądało zacznę od samego początku.
Każdy z nas rozmawia z samym sobą. To jest pewne i jak najbardziej normalne zjawisko które jednak przez ogół uważane jest za objaw bycia wariatem, o ile można tak powiedzieć. Nie chodzi mi tu o rozmawianie ze sobą na głos w miejscu publicznym z czym można często spotkać się zwłaszcza u starszych osób lecz po prostu o takie myślenie i analizowanie sytuacji w której dochodzi do swojego rodzaju wymiany zdań. To coś na zasadzie chcę to zrobić lecz coś mi w tym przeszkadza więc naciskam w pewien sposób na siebie aby dana akcja była możliwa. Takim dobrym przykładem z życia jest z pewnością znane z filmów motywowanie siebie typu "Ja tego nie zrobię? Ja?! Przecież to takie łatwe dam radę... tylko weź się w garść i skup się". O samym zjawisku rozmowy ze sobą można napisać cholernie grubą książkę poruszając najprzeróżniejsze kwestie dlatego też ja skupie się na jednej, bardzo ale to bardzo istotnym elemencie  - odpowiednim dobieraniu słów. My nie zwracamy uwagi na to jakie słowa używamy. W naszym pięknym języku na określenie danej czynności mamy kilka sformułowań które dla naszej świadomości oznaczają to samo i nie przykuwamy do tego większej uwagi jednak wszystkie pojęcia mają swoje odmienne definicje. W taki oto sposób jednym słowem możemy rozwiać swoje chęci i zamiast podchodzić do tego z uśmiechem na twarzy będziemy uciekać od sytuacji która przerodzi się dla nas w problem. Poniżej postaram się zwrócić uwagę na kilka błędów opisując w punktach aby było przejrzyście.

Dajmy na to wstajemy w sobotę rano, posilamy się śniadaniem i mamy kilka spraw do załatwienia. Każda ma swój własny priorytet i tak mamy kilka słów na określenie rangi - chcę, mogę, wypadałoby, powinienem, muszę (trzeba). Mogę tyczy się czynności którą mam możliwość wykonać jednak nie muszę i przypisujemy ją zazwyczaj do obojętnych zadań. Wypadałoby - narzuca na nas pewną presję i odnosi się już w większości przypadków do akcji których pominięcie będzie w sprzeczności z pewnymi zasadami. Tu zazwyczaj zaczyna się wykręcanie (a może odpuszczę sobie?) oraz bardzo ważny element powszechnie stosowany przez leniów - (Wypadałoby ale nie muszę!). Powinienem jest takim lekkim i przyjemnym słowem którego definicja jest taka sama jak słowa "wypadałoby" jednak tutaj nadajemy temu większą rangę i wykręty występują rzadziej. "powinienem posprzątać w domu" przekonuje nas bardziej niż "wypadałoby tutaj posprzątać". Ostatnim słowem jest muszę (trzeba) czyli narzucanie sobie bez wyjścia pewnego zadania. Jeżeli to nic trudnego to ależ i owszem bez problemu to rozklepiemy jednak kiedy mamy do czynienia z czymś poważniejszym wtedy już dołączając słowo "muszę" odejmujemy ręką wszystkie przyjemności płynące z danej czynności i traktujemy to jako obowiązek który z reguły odbierany jest jako coś złego. Ja osobiście jestem całkowicie za tym aby pozbyć się tego słowa.
Najlepszym wyjściem w przypadku odnoszenia się do czynności jest stosowanie pominiętego przeze mnie słowa "Chcę". To jest takie złote słowo, które wywiera u nas pozytywne emocje. Weźmy takie "muszę iść do pracy" - jakaś myśl? "o jeeej jak mi się nie chcę, brzydka pogoda, mam doła i w ogóle trzeba wstać i mam to wszystko gdzieś". A teraz przeróbmy to po mojemu - "Chcę iść do pracy" i ważne w tym przypadku drążenie tematu, pytanie do siebie "czemu chcę? Po co mi to?" Aby była kasa, aby coś robić zamiast bezsensu siedzieć przed telewizorem itp. itd. w przypadku pójścia do szkoły - Aby nie tracić czasu na głupoty, aby spotkać się ze znajomymi, pogadać, pośmiać się... a chęć o wagarach rozwiać myślą - idę aby nie mieć później zaległości które będzie trzeba nadrobić :) To na prawdę działa. W razie czego można zawsze zastosować dla odmiany "powinienem" jeżeli "chcę" ewoluuje w "chcę bo muszę".
Zaś dla bardziej wytrwałych, którzy potrafią ze sobą gadać wystarczy powiedzieć "Po prostu zrobię to i tyle" i bez przypisywania emocji bierzemy się do roboty.

Sytuacja inna - stoimy w kuchni i mając kilka składników musimy przygotować określone danie. Przyjmijmy, że cały proces nie jest nam obcy jednak nie mamy pewności co do naszych umiejętności. Tutaj pojawiają się sformułowania - "nie dam rady", "Uda mi się", "postaram się", "nic nie obiecuję", "zrobię to" itp. Pierwszemu przykładowi oczywiście podziękujemy. "uda mi się" można rozbić jeszcze na złe "Może mi się uda" i mniej złe "na pewno mi się uda" to też odrzucamy (przyczynę wyjaśnię później) i mamy ładne "postaram się" które również występuje w formie "zrobię co w mojej mocy". Jest to dosyć bezpieczne, niepewne (asekuracyjne) podejście do sytuacji i może po części uspakaja w nas fakt konsekwencji niepowodzenia jednak i lekko podcina nam skrzydła dając do zrozumienia automatycznie, że "nie musi nam się udać. zrobię jak umiem i tyle" gdzie z tego może narodzić się niebezpieczne robienie czegoś na przysłowiowe "odwal się". "Zrobię to" czy "Osiągnę to" jest najlepszą opcją. Z góry szykujemy się na zwycięstwo co zwiększa naszą pewność siebie i chęci do działania. Wchodząc w daną czynność z takim podejściem najprędzej osiągniemy stan uskrzydlenia powszechnie nazywany "flow".
Zapomniałem jeszcze o "dam radę" które również występuje dosyć często. Hmm "dać radę" - uporać się z czymś. Podejście wydaje się być dobre jednak wartość samego sukcesu wydaje się być niska. To takie osłabione "zrobię to". Można stosować jednak siła wpływu jest zbyt mała. 

I teraz zakończenia:
*Kiedy kończymy zadanie z powodzeniem wielkim błędem jest mówienie "Udało mi się". Ja rozumiem, że ludzie chcą być skromni ale w tym przypadku wskazujemy na to, że to nie nasze umiejętności lecz zwykły fart, fuks, szczęście pomogło nam odnieść sukces. To jest taki piach w bucie - Nie zwracamy na niego uwagi a on wprowadza lekki dyskomfort i przeciera stopy :P W tym przypadku tylko i wyłącznie "Zrobiłem to", "osiągnąłem to" Ja! Ja dzięki własnej pracy i umiejętnością. Ja!
*Kiedy kończymy zadanie z niepowodzeniem tutaj zauważyłem u innych, że często wykręcają się słowami "starałem się", "dałem z siebie wszystko" i mało kto przyzna się "zawaliłem to" doszuka się błędu który przyczynił się do porażki i postara się poprawić to aby następnym razem było ok. A więc "dałem z siebie wszystko" to nie pozytywna odpowiedź jednak tłumaczenie się pewnego rodzaju próba ucieczki od porażki, którą prawidłowo należy przyjąć do wiadomości i postarać się poprawić sytuacje. W tym przypadku najlepszym rozwiązaniem które pomoże nam zrozumieć swój błąd jest "metoda 5 why" Sakichi Toyody, która cieszy się dużą skutecznością w przemyśle. Polega ona na zadaniu sobie pięciokrotnie pytanie "dlaczego" w celu odnalezienia przyczyny niepowodzenia oraz podjęcie działań usprawniających.

Starając się zmienić podejście do czegoś podkręcając własną motywacje warto kilka razy powtarzać "czyste" słowa bez żadnych dodatków. Nasza świadomość nie zwraca uwagi aż tak bardzo na dodatki do słów typu "bardzo" czy ważne w omawianym przeze mnie przypadku "nie" lecz najistotniejsze jest same słowo które ma wywołać na nas wpływ, dlatego jeżeli podejmujesz próbę zmotywowania się powtarzając "nie poddam się", "nie odpuszczę" to przedrostek "nie" jest odbierany jakby zza mgły i zamiast podbudować pewność siebie bombardujemy świadomość lekko osłabionymi ale nadal negatywnymi "poddam się", "odpuszczę". Tutaj wystarczy jedynie zastąpić słowo przeciwstawnym cisnąć "będę walczył", wygram". Dosyć ciekawym słowem jest "pokonam" które jest różnie odbierane. Dla jednych wiąże się ono z porażką a dla innych ze zwycięstwem dlatego też nooo lepiej byłoby pominąć je ;)




czwartek, 25 października 2012

Krótka notka

Żeby nie było, że założyłem bloga, zamieściłem kilka postów i znudziła mi się zabawa przyznaje się, że lekko zaniedbuję swój projekt jednak w ostatnim czasie wyraźny natłok spraw po prostu uniemożliwia mi częste zamieszczanie nowości. Tematów mam naprawdę wiele lecz zazwyczaj kiedy znajduję wolną chwilkę jestem zbyt zmęczony aby brać się za coś poważniejszego a pisać na "aby tylko było" nie zamierzam. Jeżeli jednak ktokolwiek zagląda tutaj (chciałoby się hehe) to otwarcie mówię, że obiecuję poprawę i zamieszczam linka do mojego drugiego bloga który jest jedynie miejscem w którym upycham swoje twory literackie (o ile można to coś tak nazwać) powstałe wskutek nagłych przypływów weny :) Aktualnie znajduję się tam tekst z początku roku 2012 i dosyć niedawno załadowałem również niedokończony twór. Aktualnie przymierzam się do napisania czegoś jednak zmuszony jestem czekać na więcej wolnego czasu.

http://outofmemory.blog.com/


niedziela, 14 października 2012

Wolność?

Wolność... to nie swoboda wyboru produktów z półek w supermarkecie... decydowanie o tym o której wstanę i czy dzisiaj zrobię sobie dzień wolny też nie można nazwać wolnością. W takim przypadku czym ona jest? A może faktem, że codzienne decyzje dokonujemy bez przymusu, tak jak nam się podoba? Heh ale czy faktycznie tak jest? Jestem uzależniony od papierosów - idę i palę, potrzebuje pieniędzy - idę je zarobić, jestem głodny - szykuje coś sobie do jedzenia i gdzie tu nasza swoboda? Wszechobecna manipulacja, tłuste łapska rutyny trzymające nas w mocnym ucisku, zasady narzucone przez społeczeństwo, zwyczaje, religia, tradycja... potrzeby, uzależnienia, nawyki, króciutka lista zajęć na wypadek pojawienia się wolnej chwili... a później czas leci, raz na jakiś czas zatrzymasz się i zauważysz, że te 5 lat minęło jak tydzień... i zaczyna się narzekanie, nerwy i gadanie - "ten sam rozum i tamte lata" i tak marudzenie potrwa chwilę, emocje ujdą z uciskanego rozumu i ponownie szarak rzuca się w silny nurt czarnej rzeki która uchodzi do morza nicości... I tak szarak płynie dzień i noc i dzień i kolejną noc i patrzy tylko podkrążonymi oczami na wskazówki zegara który tyka i tyka i zmienia czas na milionach poumieszczanych obok rzeki tarczach które ciągną się tak do samego ujścia przy którym nagle znikają, zapadają się, toną w nicości. I tylko cisza... DOŚĆ! Wyskakuje z tej cholernej wody, wychodzę na brzeg i odwracam wzrok od wskazówek. Łapię oddech i wkraczam w ciemny, wielki las który budzi grozę jednak zaryzykuje i wybiorę nieznane mając nadzieje, że tam może być lepiej. I tak idę przez krzaki, chaszcze i przeróżne zarośla kalecząc nogi, ręce, odczuwając strach i głód jednak stawiam dalej krok za krokiem aż w końcu... wypadam na kolorową polanę. Soczysta zieleń traw, radosne zwierzęta, ciepłe promienie słoneczka, delikatny wiatr niosący zapach lasu. Siadam pod wielką sosną trzymając w garści piękne jabłko z dzikiego drzewka i wdychając zapach żywicy konsumuję owoc i przyglądając się pięknemu światu przez lekko przymrużone powieki. I chociaż nie zdaje sobie sprawy, że jestem na wyspie która tak samo wpadnie do morza to jednak bez cholernej machiny pokazującej mi czas i innych osób krzyczących "Jak śmiesz wychodzić poza granice zasad i opuszczać rzekę? Masz płynąć razem z nami" czuję się... lepiej, dużo lepiej. Taaaak....
Wolność... to sztuka. To umiejętność tworzenia i działania kierując się swoimi zasadami i prawami. To odwrócenie się tyłem do przepisu na kanapkę. Sałatę się rwie a nie kroi... a niby do cholery czemu? A ja będę kroił! Idzie się po chodniku a nie po krawężniku... a ja pójdę tak jak chcę. I nie chodzi tu o robienie na przekór zasadą byleby pokazać się i wykrzyczeć "A ja jestem inny! I mam was w dupie głębokim poważaniu" tylko działać wedle własnych zasad i nie oglądać się na innych (On tak robi i to i ja zapewne muszę). Krowy idą do rzeźni to czemu mućka X ma postąpić inaczej? Cała klasa ucieka z lekcji? A kto powiedział, że i ja muszę? Jeżeli zostanę to w trybie natychmiastowym zostanę usunięty z ich społeczeństwa za niepostępowanie tak jak oni chcą jednak czy nie będę miał z drugiej strony pewnych korzyści? To co zaniżamy swój poziom inteligencji czy raczej wolimy być wytykani palcami? Wolimy skończyć na grillu czy dalej zajadać trawkę na jednym z pastwisk? Ojjj taaak zielonej trawki nic nie przebije, warto było zaryzykować. Zaraz zaraz... jakie za-ry-zy-ko-wać? A gdzież tu ryzyko? Haha niepoprawny strach? Idę od was, zajmę się własnymi sprawami, nie będę już takim szarakiem jak wy! Ale cóż to? Słyszę jakiś głos... głos ludu! "Jesteś głupi!" A i dobrze mi  z tym, mogę być i głupi lecz i przy tym szczęśliwy. "Nikt cię nie lubi!" Nie jestem na tym świecie sam, zawsze ktoś taki sam dołączy do mnie aby wspólnie delektować się soczystą trawą. "Nie masz co liczyć na naszą pomoc, nie jesteś z nami!" I dziękuje bardzo. Aha i miłego... no wiecie... Mielenia. Pozdrówcie ode mnie brata kurczaka jak już znajdziecie się na grillu.
Wolność... to sztuka. To styl życia nie dyktowany przez zwyczaje i modę lecz swoje zainteresowania i opinie. To swój własny język i światopogląd nieweryfikowany przez innych, odporny na wszelkie niechciane wpływy. Kreowany wedle własnych upodobań. To budowanie własnego zdania na podstawie kilku różnych źródeł a nie kierowanie się stereotypami! A dajcie mi wy wszyscy spokój... jak chcę tak się ubieram, potrafię patrzeć kątem oka i mam duszę. Nie interesuje mnie religia więc nie pytaj mnie w co wierzę i dlaczego jestem taki głupi, że odwracam się od Boga...  Nie istnieje pytanie na które są jedynie dwie odpowiedzi "tak" lub "nie", nie wpieprzam komuś na siłę własnego zdania i potrafię słuchać a nie mieleć jęzorem odbijając przy tym wszystko to co do mnie ktoś mówi niczym lustro odbija światło. I jak chcę to mogie popełniać ortograficznę błendy :) I niech mnie mają za wariata lecz lecz ja będę zachwycał się zapachem żywicy i smakiem zielonej trawki na polanie ciesząc się życiem i nie odmawiając sobie zajęcia się w końcu tym co lubię a o czym wcześniej nie myślałem bo bałem się, że wyjdę na dziwoląga.

Tak na poważnie teraz - Niby czemu życie ma mi dyktować warunki? Czemu nie wezmę sprawy z swoje ręce i wyłączając autopilota sam poprowadzę swoim życiem? Czasy są takie jakie są... Mężczyzna z kolczykiem wyzywany jest od pedałów, zwykły dresiarz odbierany jako bezmózgowiec, spodnie z krokiem nisko są głupie lecz obcisłe już uchodzą za pedalskie. Zapodam sobie sygnet, bransoletkę - wyśmieją mnie. U dziewczyn wcale nie lepiej...   jak można nie zwracać uwagę na modę? Wychodzi na to, że jak się nie ubierzesz to i tak będzie źle. Jeżeli ktoś chce kogoś pomęczyć to bez problemu znajdzie sobie powód. Grunt to kierować się rozumem swoim a nie tym społecznym. I wypieprzyć na śmietnik okulary społeczne patrząc na świat normalnie.
Czym jest wolność? W moim odczuciu objawia się w naszym stylu bycia, naszej filozofii życia ale i co najważniejsze w naszych pasjach, zainteresowaniach. Siedząc w kuchni robię co tylko chcę, mogę nawet posolić cukier i nie obchodzi mnie to, że inni będą się krzywo patrzyć. Ucząc się grać na instrumencie będę dmuchał, walił czy naciskał to co chcę i jak chcę jeżeli tylko najdzie mnie ochota. Pisząc książkę czy artykuł napiszę go tak jak chcę używając słów jakie tylko mi się spodobają! I zatracając się w tej całej zabawie nie będę patrzył na zegarek ani nie będę słuchał złych opinii innych. I chociaż jak każdy zajmę się życiem i raz na jakiś czas będę szarym człowiekiem pracując, ucząc się i wykonując swoje obowiązki jednak nie dam się rutynie! będę zatapiał się w swoich zainteresowaniach! Zasłonie zegarek i nie przejmując się niczym będę zakrywał stopniowo moją szarość kolorami takimi jakie tylko lubię! I po tych pięciu latach patrząc wstecz uśmiechnę się i kiwając głową będę wspominał moją drogę jaką przebyłem pisząc książkę, uprawiając jakąś dziedzinę sportu itp. itd. aż w końcu czerpiąc radość z życia kierowanego nie przez szarą masę lecz samego siebie! Taaak i wtedy w wyobraźni pojawi się wielki, kolorowy napis "To jest wolność. To jest MOJA WOLNOŚĆ" ;)

środa, 3 października 2012

Pesymizm vs optymizm

Kilka lat temu niespodziewanie jakoś narosła we mnie wena do pisania, czego owocem był ten dosyć drobny i nietypowy artykuł "Pesymizm vs optymizm" który pomimo wieku i wiedzy wyszedł mi zaskakująco ciekawie. Całkiem odmienne a jestem w stanie nawet rzec odwrotne poglądy na dobrze wszystkim znany temat nawet teraz budzą we mnie pewien rodzaj zaskoczenia przeplatającego się z ciekawością w jak nietypowy sposób można zmienić swój punkt widzenia na zjawiska dla których nie poświęcamy w ogóle czasu, jak to wszystko co nas otacza jest interesujące i tajemnicze. Ostatnio naszła mnie chęć po raz kolejny przypomnienia sobie tych kilku zdań jednak nie byłem w stanie odnaleźć tekstu. Po chwili zastanowienia i kilkunastu minutach poszukiwań jednak odnalazłem tekst i od razu wrzucam go tutaj aby uniknąć w przyszłości takich problemów :) 

" Wiele się słyszy o tym, że pesymizm szkodzi na psychikę co powoduje choroby, a nawet wcześniejszą śmierć. Ile w tym jest prawdy? Tego nikt nie powie oficjalnie. Zaintrygowany wynikami badań o niby zdrowym dla życia optymizmie wgłębiłem się w ten temat i muszę przyznać, że owoce tego są zaskakujące.
Wiele osób przekonywanych jest o spoglądaniu na świat przez kolorowe okulary, dzięki temu niby będziemy zdrowsi, szczęśliwsi i ładniejsi. Ale czy zawsze to nam pomoże? Nieuniknione w życiu problemy niby znikają w morzu pozytywnych myśli, ale czy wystarczy tej wody na całe życie? Prędzej czy później przy kolejnym już ciężkim ciosie nawet w najsilniejszym wszystko to padnie i optymista popadnie w chorobę psychiczną. Ale przecież to takie bezsensowne gadanie. We wszystkim są jakieś wady. Dajmy pesymizm. Przecież on niszczy człowieka oraz jego otoczenie swoją złą energią. Niby wywołuje choroby, prowadzi nawet do wczesnej śmierci naturalnej. Ale czy ktoś kiedyś nie analizował jak pesymista radzi sobie ze wszystkim co życie rzuca mu pod nogi? Oczywiście wszystko w przesadnej ilości jest mocno szkodliwe, więc w każdym przykładzie podanym dajmy na to pesymista i optymista będzie na poziomie umiarkowanym, ograniczając się tylko do codziennych drobnych elementów (bez snucia o śmierci, bólu, biedzie). Pesymistycznym nastawieniem jest unikanie przywiązania do czegokolwiek, gdyż prędzej czy później człowiek to utraci. Z perspektywy optymisty opcja utraty jest brana pod uwagę ale człowiek korzysta póki może. W takim przypadku jeżeli czymkolwiek jest rzecz, to optymista tutaj zyskuje, ale jak już chodzi o człowieka, członka rodziny, jak to wygląda? Biorący pod uwagę śmierć ale cieszący się pełnią optymista mocno ucierpi psychicznie przy braku tego, ale z uwagi na jego "zarażenie" sposobem myślenia w końcu wyprze ból i nadal będzie żył spokojnie, lecz już z niemałym uszczerbkiem. Dajmy teraz pesymistę, który gotowy był na utratę. Jego całe te wydarzenie nie dotknie tak głęboko. W końcu jego psychika jest przyzwyczajona do pesymizmu życiowego. Dla łatwiejszego pojęcia; mamy domyślną temperaturę 10*C. Człowiek gorący (optymista) przy spadku do -10* mocno to odczuje, zaś człowiek zimny 0* odczuje również zmianę, ale już mniej. Wracając do psychiki pesymista zyskuje również na gotowości do czegoś złego co wydarzy się w jego życiu, co jeszcze bardziej obniża siłę bólu.
Kolejne przykłady są bardzo podobne do powyższego, więc przejdę od razu do sensu. Otóż jak na samym początku wspomniane było, człowieka optymistycznego i pesymistycznego można przedstawić jako mur (wybaczcie, ale przedstawiając sytuacje mam większą pewność, że mnie ktoś zrozumie jeżeli posłużę się prostym porównaniem do prostego elementu z otaczającego nas świata) . Pierwszy jest wielkim murem, za którym wszystko kwitnie, jest szczęśliwe. Ale po wielu atakach na niego, z czasem padnie, a wszystko to, co było po jego chronionej stronie stanie na wprost z trudnościami do których przyzwyczajone nie było. Walka oczywiście będzie, ale nagła zmiana typowego cyklu wydarzeń przechyli szale zwycięstwa na agresora. A teraz spójrzmy na dziurawy mur, który nie padł, ale i też do końca nie chroni przed zagrożeniami. Wszystko co jest za nim rozwija się powoli i dokładnie. Atakujące zło sprawia kłopot, ale przyzwyczajeni do tego obrońcy radzą sobie. Barwy są szare, ale życie nadal w głębi istnieje. Niby zwykłe porównanie, ale gdyby miała wybuchnąć wojna... może przesadziłem trochę, dajmy na to grubszy, wewnątrzpaństwowy konflikt (wiem wiem, takie snucie bez sensu z serii "co by było gdyby" może wydawać się głupie, ale w końcu na wszystko trzeba być przygotowanym. Osoby atakujące takie rozmyślania, są z reguły optymizmami, czerpiącymi wszystko co się da z życia. Nie przyznają się do tego albo o tym nie wiedzą ale wynika to z obawy przed jutrem). Nagłe załamanie rutyny, ilości źródeł pozytywnej energii spadają na łeb na szyję, większa i już otwarta obawa przed jutrem a niekiedy przed własnym życiem. W takich momentach nic nie pozostaje tylko schować się do swojego pięknego świata w głowie bądź desperacko szukać wyjścia z sytuacji, źródła wiary co może doprowadzić do szału. Ale to już można powiedzieć stereotyp reakcji ludności na taką sytuacje. A jak jest na prawdę? Dzieląc osoby na pesymistów i optymistów, liczba tych drugich, którzy poradzą sobie, i przestawią się na takie funkcjonowanie będzie znikoma. A pesymiści? Jak sobie poradzą? niby "Kto nie ma odwagi do marzeń, nie będzie miał siły do walki" ale czy prawda nie kryje się pod: "Ten, któremu starczy odwagi i wytrzymałości, by przez całe życie wpatrywać się w mrok, pierwszy dojrzy w nim przebłysk światła"? "

poniedziałek, 1 października 2012

Styl życia w prostej wersji


Temat jest dosyć rozległy i dysponując jedynie chęciami i wolnym czasem można śmiało walnąć naprawdę długi tekst poruszając jedynie kwestie podstawowe, dlatego też na samym początku postaram się określić jak najogólniej o czym zamierzam pisać. Styl życia w moim odbiorze jest to zbiór zasad, zwyczajów i własnych wypaczeń które odróżniają nas od innych i co ważniejsze i na co chcę zwrócić większą uwagę jest to również sposób rozwoju własnej osoby. Jak chyba każdy dobrze wie wiek dziecięcy i związane z nim pierwsze kontakty z różnymi sytuacjami, wpływ środowiska i oczywiście wychowanie rodziców to coś silniejszego co kształtuje nam nasz światopogląd, świadomość itp. i od tego nie jesteśmy w stanie uciec. Dopiero po jakimś czasie kiedy zyskujemy więcej swobody i nie decydują o nas wychowankowie wtedy zaczynamy świadomie na trzeźwo kształtować swój styl życia. Od razu zauważam, że nie chodzi mi o to, że w dzieciństwie nie mamy wpływu na nic lecz nasza świadomość całego świata i nas samych jest bardzo mała. W młodym wieku niema czegoś takiego jak refleksje nad swoim życiem, celami i sensem. Jedyna rzecz która nami steruje w tym czasie to nasze wrodzone cechy które i tak nikną wśród zachowania jakie "ściągamy" od innych osób, które nam w pewien sposób zaimponowały. Jednak wracam na prawidłowe tory.
Jak stworzyć swój idealny styl życia? Nie chodzi mi tutaj oczywiście o sposób ubierania się, zachowania wśród rówieśników itp. bo tutaj każdy gra po swojemu jednak kiedy już wracamy po pracy czy tam szkole do domu jak cieszyć się życiem? I tutaj od razu śmiało mogę polecieć z pytaniem po jaką cholerę w ogóle podejmuje taki temat? Znam wiele osób którzy siedzą przed komputerem całymi dniami i to im wystarcza, stwierdzają, że są szczęśliwi jednak prawda jest zupełnie inna. Wiele osób wmawia sobie, że jego życie jest super i lepiej być nie może a także co najgorsze - lepsze jest to co znamy, dlatego zmiany lepiej sobie odpuścić. Nie ma bardziej błędnego myślenia. Ile jest takich ludzi, którzy po pracy/szkole wracają do domu, włączają telewizor i giną w rutynie? Toną w ciężkiej, powolnej, pochłaniającej rozum i wyobraźnie rutynie która pożera ich energię życiową wypluwając resztki człowieka. Później taki delikwent otrząśnie się i nie koniecznie będzie w złym stanie materialnym jednak spostrzeże, że stracił rok lub kilka lat nie robiąc żadnego kroku do przodu. O jaki krok mi chodzi? Oczywiście o rozwój osobisty! Ludzie chodzą i narzekają, że czas im zbyt szybko upływa jednak nic z tym nie robią. Dają się bez walki zatopić w rutynie.
Pytanie jak walczyć z rutyną? I w ogóle w takim wypadku jaki jest najlepszy styl życia według pana mądrego który pisząc tutaj takie rzeczy zachowuje się jak wszechwiedzący :) otóż idealny przepis nie istnieje jednak są różne sprawdzone sposoby aby być bardziej szczęśliwym. Poniżej kilka dobrych rad od wujka mądrego :P

Po pierwsze w całym swoim życiu zachować równowagę. To jest jeden z najistotniejszych elementów na które wiele osób nie zwraca po prostu uwagi. Jak to niektórzy mawiają - nie przejmuj się, po deszczu zawsze nadchodzi słońce lub po zimie zawsze jest wiosna. Jednak! Aby ta wiosna mogła nadejść musi być najpierw zima! Nie można być cały czas szczęśliwym, codziennie mieć farta i żeby wszystko się układało. Nawet jeżeli będziemy wiedzieli wszystko i starali się jak najmocniej nie jest to możliwe. Nie ma sensu walczyć ze smutkiem w gorszy dzień. W takich przypadkach najciekawiej jest zastosować metodę "odbijanie się od dna" i zatopić się w tym smutku, wycisnąć go z siebie z całych sił tak aby na następny dzień nie było po nim w nas śladu :) To samo tyczy się też rozmyślań. Chociaż tutaj jesteśmy w stanie każdego dnia toczyć walki w swojej głowie jednak trzeba raz na jakiś czas na ten przynajmniej tydzień zawiesić broń i uśpić wyobraźnie skupiając się na tym zwykłym życiu. Nie oddalając się zbyt daleko od kwestii dobrych i złych dni przechodzimy dalej:

Po drugie doceniać doświadczenie pochodzące ze zła, które nam się przytrafia. Nie rozumiem jak można nie cieszyć się z takiego dajmy na to potknięcia się na chodniku i upadku? Brzmi to trochę jak słowa niepoprawnej psychicznie osoby jednak fakt, że taki incydent motywuje nas do skupienia uwagi na tym co się dzieje, na wysuwaniu wniosków czemu tak w ogóle doszło do takiej sytuacji i w ogóle pobudza nas do myślenia i poprawienia się, jest faktem bezcennym. Kiedy dajmy na to ktoś nas pobije, pokona zaczynamy pracować nad sobą stając się jeszcze lepszym - bezcenna motywacja. W przypadku otrzymania mandatu zaczynamy przykuwać większą uwagę do swojego zachowania itp. To wszystko jest bezcenne i zamiast wybuchać nerwami i szukać jedynie sposobu i obiektu ich rozładowania zastanowić się nad tym gdzie popełniliśmy błąd. Jeżeli jednak coś nie zależy od nas traktujcie to jako wyzwanie, sprawdzian naszej psychiki.

Po trzecie nie pozwólcie się pożreć rutynie przez którą to wydaje nam się, że czas płynie niesamowicie szybko a nam lata mijają w mgnieniu oka. To wszystko zależy od naszej pamięci. Dni z lat dziecięcych wydają się być dłuższe w porównaniu z obecnymi ponieważ wtedy więcej było naszych pierwszych razów. Nowe doznania itp. zapisywały się w pamięci przez co czas wydawał się być dłuższy. Zaś jak myślcie czy mózg chce pamiętać, że wczoraj czy kilka dni temu siedzieliście jak zwykle przed komputerem czy telewizorem? Jeżeli niema nic wartego uwagi to o tym po prostu zapominamy. Pytanie więc jak sobie z tym radzić? Tu chyba odpowiedź jest logiczna - każdy dzień jakoś ciekawie urozmaicać sobie. W poniedziałek iść pobiegać, we wtorek wybrać się na dłuższy spacer zaś w środę spotkać się ze znajomymi i co najważniejsze szukać nowych wrażeń! Nowe sporty, zainteresowania, miejsca itp. itd. Tutaj jest jeszcze drugi, dużo ciekawszy i głębszy sposób - zagłębić się w niesamowitą książkę na tydzień czy dwa co z perspektywy czasu będzie postrzegało się jako takie kilkudniowe podróże wyobraźni po świecie poznanym w książce. Można oglądać anime, zająć się na pewien czas jakimś sportem czy np. filozofią, psychologią, sztuką tak aby jedynie poszerzyć swoje horyzonty. To wszystko wydaje się być dosyć oczywistą sprawą jednak czy faktycznie tak jest?

Po czwarte i ostatnie a raczej w mojej kolejności powinno to być na pierwszym, najważniejszym miejscu - samemu dojść do wniosku czy te zmiany są nam potrzebne? Czy nasz styl życia jest faktycznie dobry i nie potrzeba mu zmian? Tak chwila prawdziwej refleksji jest konieczna. To z jej owoców możemy czerpać motywacje do działania. Ja w swoim tekście nie mam ani zamiaru ani ochoty narzucać komuś zmiany bo to tego musi dojść sam. Tutaj pasuje mi idealnie pytanie, które należy zadać samemu sobie
- wyobraź sobie, że za chwilę, dosłownie za kilka sekund po prostu umrzesz. Co sądzisz o swoim dotychczasowym życiu? Gdybyś mógł nadal żyć zmieniłbyś coś?