poniedziałek, 16 września 2013

Watashi wa Jinsei desu

Brudno-pomarańczowa poświata ulicznych lamp rozpływa się w wieczornej mgle, kiedy wolnym krokiem zmierzam na przystanek autobusowy. Cichy szum deszczu wprawia mnie
w odpowiedni nastrój. Jak ja to lubię. Te pomarańczowe wodne płomyki tańczące w każdej kałuży zapełniającej liczne doły w asfalcie. Ciepły widok. Wiem, że mam jeszcze
sporo czasu, jednak odruchowo rzucam okiem na wskazówki zegarka. Ten jednak milczy wskazując za dziesięć siódmą. Dziwne, przecież niedawno wymieniałem w nim baterie.
Znów będę musiał skierować się do zegarmistrza. Ostre światło zbliżającego się samochodu na kilka chwil płoszy moje myśli. Mrużąc oczy wykrzywiam twarz w grymasie.
Czy ten palant musi nawalać długimi w prawie samym centrum miasta? Spluwam na chodnik, kiedy oglądam się za piekielną maszyną. Z piersi wyrywa mi się wzdychnięcie.
Zbliża się kolejny. Tym razem jednak coś jest nie tak. Czy on przypadkiem nie pędzi wprost na mnie? Co jest?!

***

Pobudka była dosyć nieprzyjemna. Nagłe wciśnięcie hamulców przez mojego towarzyszy za nic nie oszczędziło drzemiącego mnie, w wyniku czego zaliczyłem bliskie spotkanie
z deską rozdzielczą. Piekielny ból rozlał się na całym czole wprawiając w niezłe ogłupienie. Ogłuszony z początku, zareagowałem dosyć gwałtownie zarzucając całym ciałem
w dosyć ograniczonej przestrzeni. Nie wiem co jeszcze zbroiłbym oprócz siniaka na prawym ramieniu kierowcy, gdyby nie Rada. Siedząca dotąd grzecznie z tyłu, wpatrzona
swoimi słodkimi oczami w szybę, w odpowiedniej chwili potrafi zachować zimną krew i zareagować. W jednej chwili chwyciła mnie za ręce, skrzyżowała i z całych sił
pociągnęła do siebie lekko mnie przyduszając. To wystarczyło abym odzyskał świadomość. Rzuciłem nerwowo przekleństwem kierując natychmiast pytający wzrok na Funtona.
Ten energicznie pocierał ramię, szczerząc swoje żółte zęby. Drugą ręką przejechał po naciągniętym na głowę kapturze i ochrypłym głosem wymruczał:
-Nie moja wina.
-Rozumiem - odwzajemniając krzywy uśmiech i odwracając się za siebie.
-Rada, dzięki. -Brak odpowiedzi był do przewidzenia. Choć znamy się od dwóch dni, Rada dotychczas nie odezwała się do nas ani słowem. Postanowiła ograniczyć się
jedynie do drobnych uśmieszków i przytakiwania. Zapewne jej historia była nieco ciemniejsza od naszej. Jednak na gorzkie smaczki jeszcze przyjdzie czas.
Futon jako pierwszy opuścił nasz wehikuł. Krocząc dookoła czarnego bmw w którego przyłożyliśmy zastanawiał się nad nowym wyjściem. Zbliżała się powoli trzecia w nocy.
Jeszcze trochę i zacznie świtać. Trzeba działać. Biorę głęboki wdech i przekładając swój karabin na plecy wyskakuje z miejsca pasażera. Nisko osadzone siedzisko
w początkowej fazie wyskoku wprawia mnie w lekkie zachwianie, na szczęście w porę nadążam oprzeć się o drzwi bo inaczej zaliczyłbym glebę. Widząc tą nieporadność
koleżanka z tyłu jedynie cicho odchrząkuje, kryjąc swój śmiech. Ja jej jeszcze pokażę! Ale nie czas na to. W oddali daje się słyszeć cichutkie dudnienie. Z pewnością
kontakt dwóch metalowych stworów nie obszedł się bez hałasu. Futon natychmiast pada brzuchem na asfalt kiedy ja dopiero zaczynam orientować się w problemie.
Częstotliwość odgłosów oraz ton wskazuje na dwuosobowy komitet powitalny. Cichy ryk przecina eter w momencie rozbłysku pierwszej serii. Trzy strzały wystarczają aby
zwalić obślizgłe cielsko na zimny grunt. Drugi jegomość chyba wykalkulował sobie sytuacje i zdecydował się na odwrót. Zła decyzja. Świecąc swą latareczką przymocowaną
do broni, wprost w jego pokryte dziwnym materiałem plecy, wypluwam zaledwie jeden nabój. Więcej mi szkoda, trzeba oszczędzać. Tyle w zupełności wystarcza. Gość
pada jak ścięte drzewo, wijąc się nerwowo, niczym nabita na hak dżdżownica. Głuchy jęk kobiecego głosu dobiega do mnie, uświadamiając sytuacje. Mimo wszystko kiedyś
mógł być to nasz brat, sądząc czy kolega. Nie wypada tak to zostawiać. Wykonuję kilka kroków w stronę wijącego się dzikusa i wyrywając zza pasa swoją pukaweczkę,
ukrócam biedakowi cierpienie. Tak już lepiej. Choć tym razem nasz towarzysz-kierowca jest mniej zadowolony, jednak każdemu się nie dogodzi, nieprawdaż? Korzystając z
chwili zastoju biorę głęboki wdech. Chłodne, wilgotne powietrze wywołuje lekkie mrowienie na całym ciele. Jak ja to lubię. Najlepszy sposób na rozbudzenie się. Albo
jeszcze garść lodowatej wody chluśniętej wprost w zaspane oczy. Oj tak!
-Zmykamy, więcej problemów nam już tu nie potrzeba -Poważny głos naszego szefunia wyprawy muszę przyznać budzi szacunek. Choć ma niewiele ponad 20 lat podobnie jak ja,
jego wieczna chrypka budzi swojego rodzaju... podziw. Może i swoją rolę odgrywa tu też jego opanowanie i wprawa w niebezpiecznych sytuacjach, jak ta przed sekundą?
Niemniej jednak dobrze mieć go w swoim składzie. Nie mówiąc zbyt wiele pakuję się na powrót na swój ciepły fotel pasażera. Rzucam jeszcze okiem na naszą towarzyszkę.
Ta pozwoliła sobie lekko odpłynąć. Ściskając w dłoni pewien różnokształtny przedmiot, mruga wpatrzona w przednie lusterko. Nieświadomie zawieszam się wpatrzony wprost
w jej ciemne oczka. Muszę przyznać, że jest w nich coś przyciągającego. Jak w całej ich właścicielce, która przelotnie odwzajemnia spojrzenie,
przeskakując znów na szybę. Czuję, że rośnie mi na twarzy uśmiech. W tej samej chwili nasz metalowy potwór powraca do życia, odklejając się od przeszkody. Kierowca
z wprawą wyrywa auto do tyłu, zarzuca na bok i przejeżdżając po zwłokach pędzi asfaltem w górkę, ku wskazanemu na mapie miejscu. Cichy zgrzyt kości, łamanych pod
naciskiem maszyny pozostawia w mojej świadomości nieprzyjemny powiew. Chyba już sobie tak łatwo nie zasnę. Tym bardziej, że cel jest już tuż tuż.

***

Panie kolego, to nie są żadne wymysły a rzeczywistość. Oni wiedzą co robią, organizują się i w ogóle. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że ich sposób porozumiewania
niesie ze sobą wiele pytań. Nikt jeszcze nie usłyszał aby coś do siebie mówili. Po prostu zachowują się jak stare małżeństwo, które rozumie się bez słów. Ja robię to
a ty tamto i wszystko. To nie jest raczej jakaś wyższa, lepiej rozwinięta forma nas samych, ale i niema tu mowy o żadnym regresie ewolucyjnym. Takie niezbadane
całkiem nowe, uniwersalne alter-ego przeznaczone dla wybranej grupy.
-Proszę mi wybaczyć profesorze ale to jest stek bzdur.
-Uważaj młody człowieku. To nie przelewki, nie masz już u boku policjanta jak i prawa. W każdej chwili ktoś gotów jest bez zawahania wpakować swoje ostrze w plecy,
zagarniając we własne ręce całe twoje wyposażenie. Mogę to być ja, twój kompan jak i spotkany przypadkiem handlarz.
-A więc sugerujesz aby usuwać takie zagrożenia, pakując każdemu napotkanemu kulkę między oczy?
-Nie do końca. Źle odbierasz moje słowa. -Odpuszczam sobie ciągnięcie w nieskończoność tej rozmowy. Powiedzmy że poglądy regulowane różnicą wiekową i doświadczeniem
nie pozwolą dojść nam do konsensusu. W milczeniu zagarniam pożywienie do plecaka, sprawdzam magazynki i biorę się za przyszywanie łaty przy lewym rękawie bluzy. W tym
samym czasie w progu pojawia się Futon. Pocierając zaspane i poklejone oczy mruczy coś o czasie i że musimy ruszać dalej. Ledwo co przybyliśmy na miejsce a już musimy
wiać naprzód. Szkoda, że nie pozostaniemy dłużej w bazie naszej jednostki. Chociaż liczy ona oprócz nas dziesięć osób, jest tu dosyć przytulnie. Kto spodziewałby się,
że pusty budynek po małym markecie będzie dla niektórych osób ostatnim bastionem. Obudowane blachami drzwi wejściowe i wszystkie okna, prowizorycznie wydzielone
kilkumetrowe przestrzenie, oddzielone pułkami sklepowymi, służące jako pokoje. Zapytasz o wystrój? Jakiś materac, kwiatek, różne klamoty na półkach i latarka. Czego
potrzeba więcej? Mały magazyn przerobiony na cuchnącą zagrodę dla jeszcze żywego mięsiwa. Wolne przestrzenie wypełnione w hali donicami z różnego rodzaju
warzywami, owocami itp. W miejscu gdzie były trzy kasy ułożono interesujący mur z przeróżnych klamotów, sięgający pod sam dach, w którym warto zauważyć postarano się
o wybicie wielkiego otworu na rurę odprowadzającą dym z głównego paleniska. Dodatkowo przy wyjściu porozstawiano kilka interesujących pułapek. Niestety są to dosyć
niezdarne chwyty. Większość uwagi przeszła teraz na budowę piwnicy. Aktualnie prace stanęły na etapie wykopania dwumetrowego dołu. Zawsze to coś. Muszę przyznać,że
jest tu dosyć przyjemnie. Nigdy nie przypuszczałem, że będę mógł się czuć aż tak przyjemnie w jakimś sklepie. Zapach smażonego mięsa, kwiatków i trącający co jakiś
czas swojski powiew przy otwarciu drzwi do magazynu. Jakbym był na dawnej wsi. Tylko te światło. W dzień jeszcze tako jako szyby pancerne umieszczone w dachu pozwalają
coś zobaczyć ale kiedy zajdzie słońce? Bez latarki ani rusz. Na szczęście zapas baterii wystarczy na kilka miesięcy. Wystarczająco czasu aby zadbać o oświetlenie.
Tylko co z... moje myśli nagle urywają się. Przede mną stoi rozczochrana Rada. Ściskając w ręku kubek z mlekiem, poprawia lekko przydługą, szarą bluzę. Wyraźnie ma
ochotę coś mi powiedzieć. Widzę to po jej oczach. Niestety decyduje się na sekundowy uśmiech, znikając znów między porozmieszczanymi w sąsiedztwie niby-domkami.
Rozumiem, że czas ruszać. Zarzucam na ramię plecak i salutując profesorkowi przekraczam próg jego małego pokoiku.

***

Odbiegnijmy nieco wprzód. Zaledwie kilka dni zajęło nam dostanie się do celu wyprawy - drobnej mieściny zlokalizowanej na pomorzu. Szeroka, żółta plaża, jeszcze
szersza ciemno-niebieska tafla aż w końcu nie do ogarnięcia okiem, pokryte niezliczoną ilością szarych, puszystych chmur niebo. Z początku poczułem się nieswojo.
Ten ogrom zaczął mnie lekko przerażać, odbierając na kilka chwil tchnienie. Dziwne uczucie. Od kiedy tylko poznaliśmy się naszym jedynym marzeniem było dostanie się tu.
Z tej drobnej myśli, planu, czerpaliśmy radość i motywacje na kolejne ciężkie chwile. A więc skąd ten cholerny smutek? Co mamy dalej począć? Każdy dzień ogranicza się
do zadbania o pożywienie, odnalezienia bezpiecznego miejsca i przeżycia następnego i następnego dnia na tej ziemi. Czy potrzeba nam kolejnego marzenia? Zapewne tak.
Musimy się w pewien sposób określić, odnaleźć. Tym razem nie za blisko ani nie za daleko.
-Watashi! -Cięta dłoń naszej kompanki ląduje na moim ramieniu. Lekki uśmiech i pogodne oczy zdradzają chęć rozmowy. Niesamowite. Zupełnie nie wiem jak mam w tej chwili
zareagować.
-Watashi... Pamiętasz ciepłe promienie słońca o poranku wywołujące niezależnie od nas uśmiech na twarzy? Pierwsze sekundy po zbudzeniu się w letni dzionek, gorącą
herbatę popijaną w soczysto-zielonym otoczeniu ogrodowych roślinek? Zapach świeżego deszczu po długim okresie suszy? Milony płatków śniegu z gracją sunących na
bielutko wyścielaną glebę? Biały puch migający tysiącami światełek?  Pomarańczowe płomyki tańczące na wodzie? -Zupełnie nie wiem co odpowiedzieć, czując jedynie
ciepłe wibracje w klatce piersiowej.
-Czemu mamy przejmować się złem, problemami, filozofować i rozważać wiele kwestii? Drapać się po głowie na myśl o niepojętej przestrzeni kosmicznej, niezbadanej
przeszłości i niepojętej przyszłości? Kurde! Chcę być szczęśliwa i to osiągnę. Jednak nie grzebiąc w wysokich sferach psychologicznych, poznając najlepsze drogi do
szczęścia opisane przez najwyższych uczonych. Nie! Ja pójdę śladami dziecka zachwyconego tym wszystkim. Mało wiem, jeszcze mniej chcę wiedzieć. Skoro granica między
złem a dobrem ściera się przy braku odniesienia, to samo dzieje się z mądrością i głupotą. W końcu to co nas zamartwia to właśnie wiedza i świadomość niektórych spraw.
Ale my chcemy być przecież szczęśliwi. Jaki jest sens aby było inaczej?
-A jeżeli szczęście ściera się i ze smutkiem
-W tym przypadku i tak chcemy być pełni radości i chęci.
-Dziwna jesteś -Rzuca dosyć oschle Futon.
-Spadaj. Nikt nie jest normalny, wszyscy są jacyś dziwni. A więc to normalność w prawdziwej definicji słowa "dziwne" jest na miejscu.
-A więc skoro wszystko się ściera to nic niema sensu.
-Watashi... szczerze? Mam te wszystkie rozważania gdzieś. Życie na nas czeka! -Rada z uśmiechem pociąga łyk wody z plastikowej butelki i głęboko wzdychając kieruje
się w stronę samochodu. Nie przypuszczałem, że ona jest taka dziwna. Ale ja to lubię. Bardzo lubię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz